Wpisy

W Stanach Zjednoczonych zjawisko wymiany żon na młodsze kobiety stało się tak popularne, że owe nowe, młodsze zyskały miano „kobiet-trofeów”. Żeby jednak nie było tak gorzko, w wyniku przeprowadzonych badań, okazało się, że dotyczy to tylko mężczyzn, których po prostu na to stać. Na zdobycie młodszych kobiet mogą połasić się przede wszystkim zamożni panowie. Dla takich mężczyzn ważny jest prestiż i sukces, a młoda kobieta jest właśnie wyznacznikiem sukcesu.

A czym kierują się kobiety w wyborze partnera? Jak zawsze dobrem dziecka 🙂 Ewolucyjnie rzecz tłumacząc, dla kobiet, do stworzenia długiego związku, lepszym wyborem jest bogaty mężczyzna, albo biedny, ale równocześnie inteligentny i ambitny młody mężczyzna, ponieważ daje on większą gwarancję na to, że potrzeby jego potomstwa będą adekwatne zaspokajane. Jeśli natomiast paniom zależy na związku krótkotrwałym, zdecydowanie większe szanse mają panowie, którzy od razu mogą obdarować kobietę prezentami. Najgorszą pozycję zajmują tutaj „skąpcy”. Są oni najmniej pożądani przez kobiety.

Można spotkać się z opiniami, że wcale nie jest tak, że pieniądze i prestiż są tak ważne. Liczy się przecież charakter i serce…. Owszem, ale nie zawsze, nie tylko i nie jest to takie proste. Istnieje także druga strona, ta, do której nie chcemy się przyznać, ta która pokazuje, że sukces i dobra nabyte są dla nas ważne, choć oczywiście dla każdego w innym stopniu.

Prawdopodobnie wyniki podobnych badań przeprowadzonych w Polsce pokazałyby to zjawisko trochę inaczej, lecz wydaje mi się, że ogólne wnioski mogłyby być podobne.

Gdybym miała się bardziej zastanowić, to mój obecny mąż, a kiedyś student psychologii, rzeczywiście był ambitnym, inteligentnym młodym mężczyzną i dobrze zapowiadającą się  partią na męża 😉

Na podstawie:

B. Wojciszke, „Kobieta zmienną jest”, GWP, Gdańsk 2009

Czy miłość można zdefiniować? Co się na nią składa. Przeczytaj.

Dlaczego warto być optymistą. Zobacz.

Przez 9 miesięcy dziecko rozwija się w brzuchu mamy. Jest tam ciemno, ciasno, głośno, a malec znajduje się w ciągłym ruchu. Takie właśnie okoliczności są znane i przyjazne maleństwu. Gdy dziecko opuszcza łono mamy, wchodzi w zupełnie inny, nieznany mu świat. Każde dziecko inaczej reaguje na tę zmianę. Jedne z dzieci dosyć szybko adaptują się nowego świata, a inne potrzebują większego wsparcia w tym procesie. Jedyną drogą komunikacji noworodka z otoczeniem jest płacz. Bywa tak, że płacz nie ustaje, a rodzice nie wiedzą skąd się bierze i mają trudność, aby temu zaradzić. Pojawia się bezradność, smutek, poczucie winy, zmęczenie. Często w takich sytuacjach stwierdza się kolkę. Czy jest to kolka, czy może wołanie o poczucie bezpieczeństwa, o przywrócenie znanego, przyjaznego środowiska wokół? Właśnie na takim założeniu opiera się metoda 5 „S” sformułowana przez dr H. Karpa. Zakłada On, że zapewnienie dziecku podobnych warunków do tych, które panowały w brzuchu mamy, działa kojąco i włącza odruch uspokajania się dziecka. Odruch, który posiada każde z dzieci.

Dr Karp wyróżnia 10 najskuteczniejszych sposobów na naśladowanie warunków panujących w brzuchu mamy:

  1. Przytulanie
  2. Tańczenie
  3. Kołysanie
  4. Spowijanie
  5. Głośny jednostajny szum lub śpiew
  6. Jazda samochodem
  7. Spacer
  8. Karmienie
  9. Smoczek
  10. Chustonoszenie

Metoda 5 „S” zakłada wykonywanie po sobie kolejno 5 kroków:

  1. Spowijanie (otulanie)

Jest to pierwszy element. Aby odtworzyć ciasne warunki pobytu dziecka w brzuchu mamy należy otulić maleństwo. Można użyć do tego zwyczajnego kocyka lub specjalnych otulaczy. Ten etap jest bardzo ważny, ponieważ uniemożliwia dziecku machanie rękoma i nogami. Noworodki nie kontrolują jeszcze tych ruchów, a ich gwałtowane wykonywanie wprawia je w jeszcze większy płacz. Gdy podczas otulania dziecko gwałtowanie wymachuje rączkami, nie należy się zrażać, ponieważ, gdy już rączki zostaną na tyle unieruchomione, że uniemożliwi to ich gwałtowane wymachiwanie, dziecko uspokoi się.

  1. Stabilna pozycja na boku lub brzuszku

Gdy maluszek jest już otulony, kolejnym krokiem jest ułożenie go na swoich rękach lub kolanach na jego brzuszku lub na boku. Nie należy kłaść dziecka na plecach, ponieważ może uruchomić się odruch Moro, który jest odpowiedzią na ewolucyjnie wykształcone uczucie spadania, które towarzyszy niemowlętom.

  1. Wyciszanie

W tym kroku przypominamy dziecku dźwięki, które słyszało przez ostanie 9 miesięcy. Często, mylnie wydaje się rodzicom, że dzieci uspokaja łagodny szum strumyka lub śpiew ptaków. Jest wręcz przeciwnie, to ostry, głośny dźwięk działa kojąco. Nie bez przyczyny zdarza się, że rodzice włączają suszarkę, albo odkurzacz, aby uspokoić malucha. Dzisiaj można kupić specjalne zabawki i pozytywki, które wydają dźwięk podobny do bicia serca matki. Skutecznym jest także biały szum, który można po prostu puszczać dziecku z telefonu.

  1. Skokokołysanie

W związku z tym, że dziecko w brzuchu mamy znajduje się w tym samym ruchu, co jego mama, zasadnym jest zapewnienie mu także podobnych doznań poza brzuchem mamy. Kolejnym krokiem są więc monotonne, szarpiące ruchy rodzica z dzieckiem. Na początku powinny być intensywne, by później, wraz z uspokajaniem się maleństwa, słabły. Tak działają leżaczki-bujaczki, przejażdżki samochodem czy spacery po niezbyt równej powierzchni.

  1. Ssanie

Gdy maluch już się uspokoił, należy podać mu smoczek, który na długi czas pozwoli mu pozostać w tym stanie. Ssanie smoczka, butelki lub piersi oddziałuje na układ nerwowy dziecka  i wyzwala u niego odruch uspokajania się.

Ważne jest tutaj, aby wykonywać te czynności kolejno po sobie, aby wykonywać je energicznie i z werwą. Być może wydaje się Wam, że niemowlę potrzebuje spokoju, ciszy i delikatnego tonu głosu. Jest jednak wręcz przeciwnie.

Trening czyni mistrza. Ćwicz, otulaj, kołysz, uspokajaj swoje maleństwo. Pamiętaj też, że dziecko ze względu na swój niedojrzały układ nerwowy potrzebuje więcej czasu na przyzwyczajanie się do czegokolwiek, a w tym do powyższej metody.

Myślę, że każdy z rodziców ma swój sposób na wyciszenie swojego maleństwa. Jeśli jednak nadal go poszukujecie, warto wypróbować powyższy. Autor twierdzi, że należy wykonywać wszystkie kolejne kroki w wyznaczonej kolejności. W naszym przypadku sprawdziły się: wyciszanie, kołysanie i ssanie. Te elementy wykorzystywaliśmy w momentach, kiedy nasza córka nie mogła zasnąć albo, kiedy zaczynała płakać. Poszczególne elementy tej metody okazały się skuteczne. Moim zdaniem jest ona godna uwagi. Zachęcam do eksperymentowania.

Szczegółowemu opisowi powyższej metody poświęcona jest książka: H. Karp „Najszczęśliwsze niemowlę w okolicy”, Mamania, Warszawa 2013

A tutaj możecie poznać sylwetkę dr H. Karpa zobaczyć, jak w praktyce wygląda stosowanie metody 5 „S”:

https://www.youtube.com/watch?v=ZkEtLqNwywY

 

Tutaj przeczytacie  o podstawach powyższej metody, o tym, czego noworodek potrzebuje i jak adaptuje się do świata poza brzuchem mamy.

Zobaczcie też: „Miłość małego dziecka nie żywi się wyłącznie mlekiem matki”. O przywiązaniu cz.1

A wy jakie macie sposoby na uspokajanie Waszych maluchów?

 Na podstawie”

  1. H. Karp „Najszczęśliwsze niemowlę w okolicy”, Mamania, Warszawa 2013

Daj dziecku swobodę. Dziecko wie najlepiej, kiedy coś chce i potrafi wykonać. Bądź przy nim, wspieraj, towarzysz, pokazuj nowe możliwości, lecz sztucznie nie przyspieszaj.

Będąc mamą malutkiej Polci (mniej więcej do ukończenia przez Nią 3 miesiąca życia), borykałam się ze zmęczeniem, niepokojem i mnóstwem pytań. Jedną z rzeczy, która była dla mnie trudna, było zasypianie mojej córki. Noce były zawsze piękne, ale dni… Bywało różnie. Przeczytałam chyba setki artykułów, fragmentów książek i for internetowych, aby pomóc Poli w zasypianiu, no i nam rodzicom. W końcu natrafiłam na książkę pt. „Najszczęśliwsze niemowlę w okolicy” dr H. Karpa. Co prawda nie dotyczy ona bezpośrednio sposobu usypiania niemowląt, lecz uspokajania i wyciszania dzieci, zwracając szczególną uwagę na płacz towarzyszący kolkom. Jednak podstawy teoretyczne i część technik okazały się mi bardzo pomocne.

W tym poście chcę pokazać Wam, czym jest zaburzenie więzi, jak brak nawiązania więzi z opiekunem, tu będę się posługiwała osobą mamy, wpływa na życie dziecka, jakie powoduje zachowania oraz jaki ma wpływ na życie dorosłe człowieka.

Będąc zwolenniczką rodzicielstwa bliskości, chcę przedstawić Wam jego podstawy. Być może spojrzycie na relację z Waszym dzieckiem z innej perspektywy i jeszcze bardziej, jeszcze częściej i jeszcze mocniej będziecie okazywać mu bliskość i miłość.

Zapoznając się z wynikami różnych badań psychologicznych, a przede wszystkim, obserwując otoczenie to bliższe i dalsze, dochodzę do wniosku, że to raczej nie optymizm jest naszą narodową cechą. Polak na wzór Młodego Wertera raczej cierpi niż się raduje, raczej rozpamiętuje, a nie planuje. Optymizm przejawia się w pozytywnej ocenie tego, co się dzieje wokół nas. Nie ważne, czy chodzi o jakość wykonanego śniadania, o przebieg całego dnia, czy o plan zmiany pracy. Pesymizm jest odwrotnością optymizmu: „nie podejmę się; nie uda mi się; mogłem zrobić lepiej”. Wydaje się, że w naszym kraju istnieje patos zachowań i postaw pesymistycznopodobnych. To właśnie cenimy…

happy-stick-girl (1)Optymizm „przypływa” do nas w dużym stopniu z Ameryki. Jeśli tam byliście, to widzieliście, jeśli nie, to na pewno widzieliście w filmach lub czytaliście w książkach. „Hi, how are you?”; „I am fine” – to pierwsze powiedzonka, których uczymy się na lekcji angielskiego. Nie bez przyczyny… Amerykańska urzędniczka, amerykański prawnik, czy amerykańska sprzątaczka raczej z uśmiechem na twarzy przyjmą Ciebie, obsłużą i pozdrowią. Tymczasem, często takie zachowania (jak już się zadzieją) u nas są odbierane jako dziwne, fałszywe, „on na pewno coś knuje” – pomyśli sobie Polak.

Czy zachowania Amerykanów są szczere? Nie wiadomo. Taka jest ich kultura. Amerykanie tym samym robią dobrze sobie i innym. Sami nastrajają się pozytywnie, a wokół siebie tworzą przyjemne, życzliwe środowisko. Jakże byłoby nam lepiej, gdybyśmy tak potrafili…

A warto się tego uczyć. Postawa optymistyczna generuje mniej lęku i stresu. Chroni przez to przed różnymi chorobami, np. wieńcowymi, czy depresją, a jeśli już choroba nas dopadnie, pomaga w szybszym wyjściu z niej. Optymiści są weselsi, życzliwsi, pełni energii, chętniej podejmują się różnorakich działań i wyzwań.

Ćwiczmy więc optymizm dla własnego zdrowia i sympatyczniejszego otoczenia!

A propos optymistów. Badania dowodzą, że istnieje różnica między postawami i zachowaniami umiarkowanych i skrajnych optymistów. Ci umiarkowani są „pracowici, spłacają swoje zobowiązania finansowe zawsze na czas i są przekonani, że ich dochody w najbliższych pięciu latach wzrosną. Decyzję odejścia na emeryturę odwlekają i deklarują chęć zawarcia powtórnego związku małżeńskiego (w przypadku rozwiedzionych).” Inaczej jest ze skrajnymi optymistami: nie spłacają regularnie zobowiązań, nie lubią się przepracowywać i raczej są mało oszczędni.

Ćwiczmy więc umiarkowany optymizm!

A co nam: kobietom, matkom, albo i nie, żonom itp. może dać optymizm?

  1. więcej cierpliwości i energii w opiece nad naszymi pociechami: „płacze nie dlatego, że chce mi zrobić na złość, ale prawdopodobnie nie potrafi sobie poradzić z emocjami, albo coś go boli, potrzebuje mojego wsparcia”
  2. więcej wytrwałości w radzeniu sobie z codziennymi trudnościami, jak: wczesna pobudka malca, obiadek niejadek, mąż wraca zbyt późno domu, zbyt mało czasu na długą kąpiel, narzekania szefa
  3. więcej sympatii dla siebie samej: „moje zmarszczki nie są wcale takie złe; noszę 42, ale zaczyna się wiosna, będę więcej spacerować i na pewno schudnę; z chęcią zamienię dziś moje dresy na coś bardziej wyjściowego”
  4. więcej sympatii i życzliwości dla męża, co działa zwrotnie: „jak ci minął dzień Kochanie?”
  5. ochotę na aktywności poza domem: fitness, spinning, spotkania z przyjaciółkami
  6. pobudkę „prawą nogą”
  7. pójście spać ze spokojem ducha, mając zaplanowany kolejny dzień, a także wizję przyjemnego urlopu
  8. mniej stresu, więcej spokoju
  9. większą ochotę na seks

Na podstawie:

1. „Buty szczęścia”, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2010

2. www.woydyllo.pl

3. http://www.charaktery.eu/wiesci-psychologiczne/3540/Optymizm-kosztuje/

Niedawno przeczytałam wywiad z Bogdanem Wojciszke, profesorem, psychologiem i autorem książki „Psychologia miłości”. Porusza On kwestię dotyczącą dzisiejszych związków, wyobrażeń na ich temat i ich trwałości. Trudno mi się z autorem nie zgodzić co do tego, że dzisiejszy świat kultywuje miłość romantyczną, jako jedyną i najlepszą, odsuwając wartość innych przemian, czy odmian miłości.

cappuccinoUważam, że jasne zdefiniowanie pojęcia „miłość” jest bardzo trudne, a być może nawet niemożliwe. Niemniej jednak takie definicje istnieją. Ja dosyć ostrożnie podchodzę do takiej perspektywy widzenia miłości i związków. Ważną rolę, moim zdaniem, odgrywają czynniki osobowościowe każdego z partnerów, a w tym ich historia życia. Uważam jednak, że warto przyjrzeć się związkom właśnie z perspektywy przemian miłości w trakcie ich trwania. W gruncie rzeczy chodzi o to, aby zastanowić się nad zjawiskiem, które można obecnie zaobserwować, czyli nad kruchością dzisiejszych związków.

Miłość opisana w „Psychologii miłości” składa się z trzech składników: namiętności, intymności i zaangażowania. Namiętność to ta część miłości, która zazwyczaj pojawia się jako pierwsza, towarzyszą jej silne emocje i stany, jak: pożądanie, zachwyt, tęsknota, zazdrość, czy ból. Następnie pojawia się intymność, która charakteryzuje się dbaniem o dobro partnera, o wzajemny szacunek, o bliskość. Partnera uważa się za ważny „element” życia i za powiernika własnych myśli i uczuć. Jako ostanie pojawia się zaangażowanie. Jest to najbardziej racjonalny składnik miłości, gdzie myśli i decyzje są kierowane na utrzymanie związku mimo trudności i przeszkód.

Opierając się o powyższe definicje, można sformułować także fazy związku: od zakochania (najczęściej), miłości romantycznej, po związek kompletny, przyjacielski, pusty, aż po jego rozpad. Jest to pewien schemat, który rzeczywiście może zadziać się, gdy my, jako główni zainteresowani na to pozwolimy.

Miłość romantyczna towarzyszy związkowi na początku, kiedy namiętność jest na szczycie. Partnerzy chcą wtedy spędzać ze sobą jak najwięcej czasu, a to z kolei powoduje, że zaczynają budować intymność. Wraz z początkiem kolejnej fazy (miłość kompletna), namiętność zaczyna tracić swą moc, na rzecz coraz silniejszej intymności i zaangażowania. Związkowi towarzyszą wtedy wszystkie trzy składniki, ale w różnym natężeniu. Jasnym jest więc, że faza miłości kompletnej jest najpełniejsza, a tym samym może być najbardziej satysfakcjonująca. Mimo tego, wydaje się, że większą wartość przypisuje się fazie związku, jaką jest miłość romantyczna (kiedy namiętność jest najintensywniejsza). I nie jest to charakterystyczne tylko dla naszych czasów, czy naszego środowiska. Od dawien dawna artyści piszą, śpiewają i malują sceny uniesień, bólu związanego z odrzuceniem, sceny pożądania, czy tęsknoty. Wydaje się, że istnieje powszechne przekonanie, iż udany związek powinien po prostu być, a namiętność w swojej szczytowej formie powinna towarzyszyć im zawsze i bezwarunkowo. Takie stanowisko powoduje, że partnerzy często stają się bierni, namiętność wygasa, a oni sami są rozczarowani, bo przecież nie tak wyobrażali sobie miłość. Tutaj pojawia się także element braku doceniania tego, co jest poza namiętnością, czyli biskiej, intymnej relacji, na którą z resztą także należy pracować.

Ważną okolicznością towarzyszącą rozpadowi dzisiejszych związków jest także zmiana pozycji kobiety. Obecnie żyjemy w czasach, kiedy to stereotypowy mężczyzna i stereotypowa kobieta mierzą się ze zmianami dotyczącymi ich ról, zachowań, oczekiwań, obowiązków itd. Jest to trudne zarówno dla samych kobiet, mężczyzn, jak i dla związków, które budują, ponieważ one także przestają być stereotypowe, czyli nowe i nieznane.

To, co nam obecnie towarzyszy, to wzrastający konsumpcjonizm, hedonizm i coraz wyższe wymagania. Wiele miejsca i uwagi poświęca się przyjemności (w rozsądnych granicach osobiście nie uważam tego za złe), często zapominając o etyce obowiązku. Nie jest także odkrywczym, że budowanie związku wiąże się także z cierpieniem i frustracją, czego, wydaje się, ludzie starają się unikać. Jednocześnie oczywistym jest, że związek nie może być związany z ciągłym bólem.

Zatem co możemy zrobić, aby być w satysfakcjonującym związku przez wiele lat, albo być może do końca życia? Na pewno nie ma to pytanie cudownej odpowiedzi ani gotowej recepty, ale warto z kilku rzeczy zdawać sobie sprawę. Nuda zabija związki. Należy więc starać się o to, by w relacjach pojawiał się element zaskoczenia, czegoś nowego, czegoś fascynującego. Nie należy przy tym odbierać wartości wypracowanych, sprawdzonych schematów, ponieważ to one porządkują życie i zapewniają poczucie bezpieczeństwa.

Ludzie w długoletnich związkach mają tendencję do wyraźniejszego widzenia minusów niż plusów. Przykładają większą wagę do zachowań partnera, ich zdaniem, negatywnych niż do zachowań pozytywnych. Warto to sobie uświadomić i być może postarać się o więcej tych „dobrych:, żeby zbilansowały te „złe”.

Bardzo ważne jest wsparcie partnera oraz dawanie. Gdy dajemy, to uszczęśliwiamy partnera, a szczęśliwy partner to szczęśliwy ty.

No i współpraca. Warto nauczyć się konstruktywnego rozwiązywania konfliktów i zadbać o to, aby rozwiązania uzyskiwać na drodze współpracy. Współpraca nie jest tym samym co kompromis. Współpraca, w przeciwieństwie do kompromisu, pozwala na zaspokojenie potrzeb obu stron. Kiedy, na przykład to, czy żona wyjdzie wieczorem na kawę z koleżankami, czy jej mąż pogra w piłkę w kolegami, jest zależne od tego, kto będzie sprawował opiekę nad dzieckiem, warto rozważyć pomoc mamy, przyjaciela domu lub niani w tej kwestii.

Obraz miłości romantycznej oraz wiele elementów charakteryzujących obecny świat nie sprzyja trwałości związków. Warto więc zadbać o swoją relację, pochylić się nad nią, włożyć wysiłek w to, a by zarówno namiętność, jaki intymność były w niej zawsze obecne, choć być może w różnym stopniu. Troska o związek, to troska o siebie, o swój dobrostan i komfort, teraźniejszość i przyszłość.

 

Na podstawie:

1. Wojciszke „Psychologia miłości”, GWP, Gdańsk 2003

2. „Po co tam miłość – rozmowa z Bogdanem Wojciszke o tym jak kochać nieromantycznie”

 

Rodzicielstwo bliskości jest tematem bardzo obszernym. Dotyczy rożnych sfer funkcjonowania dziecka i rodziny. Uważam, że jego wartość jest tak ogromna, że nie można o niej nie mówić i nie uczyć się. Nie wiem, czy słowo uczyć jest tu odpowiednie, bo przecież rodzicielstwo bliskości to intuicja, podążanie za swoimi potrzebami i potrzebami dziecka… Ale myślę, że opieka nad dzieckiem, szczególnie tym małym, to właśnie ciągłe uczenie się siebie nawzajem.